poniedziałek, 6 czerwca 2016
__________
Czy ja śnię?
To nie może być sen. Wszystko jest takie realne, kolory takie żywe a śpiew ptaszyny zbyt głośny. Szum delikatnego wiatru przeplatający się pomiędzy świeżą, soczyście zieloną trawą oraz koronami drzew. Prześwitujące gdzie nie gdzie promienie porannego słońca, budzące wszystko wokół. Młode kwiaty kilka miesięcy temu wyrośnięte z niczym nieskalanej ziemi otwierają swe kielichy i wyciągają się w stronę słonecznego światła, wołając o ciepłą pieszczotę. Czuje przeróżne zapachy. Dzikie róże, broniące się ostrymi kolcami, bez, który swoją intensywną wonią ściąga do siebie różne owady. Słyszę dźwięki. Nieopodal hasają zające ganiając się z rosłymi jeleniami. Nadeszła wiosna, czuć to nawet po samej temperaturze. Krajobraz rysujący się przed moimi oczami, niegdyś skąpany w bieli, dziś tętni życiem.
Więc dlaczego mam wrażenie, że jestem pogrążona w śnie?
Idę. Stąpam po ziemi tak delikatnie, jak tylko jest to możliwe. Nie wiem gdzie, w jakim celu. Po prostu idę. Nie zwracam na nic uwagi. Interesuje mnie jedynie to, co znajdzie się za zakrętem. Leśne żyjątka, tak płochliwe, uciekają na mój widok. Czasem jedno zatrzyma się, popatrzy, pokręci łebkiem wydając z siebie ciche odgłosy i czmychnie w głąb krzewu. Bawią mnie ich reakcje. Co jakiś czas wzdycham ciężko, nie mogąc wytrzymać ciepłego powietrza. Z godziny na godzinę robi się coraz cieplej. Nie wiem, ile już przeszłam. Droga ciągnie mi się w ciszy i spokoju, zakłócanym jedynie odgłosami natury. Spoglądam ku niebu, jednak szybko powracam wzrokiem przed siebie nie dostrzegając między gałęziami ani jednej białej chmury.
Po raz kolejny wzdycham.
Samotność mi odpowiada, tym bardziej gdy wybieram się na zwiady. Może i jestem tylko nic nieznaczącym rekrutem, który zwiady powinien samotnie prowadzić nocą, jednak wyniosłam to z domu. Byliśmy niegdyś wielką rodziną, która co noc troszczyła się o gwiazdy. To dzięki nim nasze wieczorne niebo było nakrapiane maleńkimi, błyszczącymi kropkami. Teraz zostałam tylko ja. Ostatni osobnik rasy Nastea pod pieczą tytanki Asterii. Większość magów przez lata uczy się o tego rodzaju magii. Magii gwiazd. Jednak co oni mogą o tym wiedzieć. Kręcę głową, by odpędzić się od tych myśli. Czas nieubłaganie szybko przeplata się między palcami, uciekając. Słońce coraz dłużej utrzymuje się na niebieskim sklepieniu. Niech się już to skończy.
Niech wróci ta biel, która usypia wszystko wokół.
Czerwono-niebieskie niebo wita mnie, gdy wychodzę na wzgórza. Tu już nie jest tak pięknie jak w lesie, który pozostawiłam za sobą. Polana, która rozciąga się przede mną nie jest tak zielona niż zazwyczaj. Skropiona czerwienią ziemia, truchła zwierząt oraz swąd gnijącego od ciepła mięsa nie jednego przyprawiłby o mdłości. Nucę wesoło tylko mi znaną melodię, obojętnie przechodząc obok trupów. Zapach rozlanej krwi wsiąkającej w ziemię pieści moje nozdrza, przez co opuszczam łeb, uśmiechając się szaleńczo. Mało kto z wie, że wręcz uwielbiam ten zapach. Przechodząc obok łba rosłego jelenia otarłam się o poroże, tym samym brudząc swoją sierść we krwi zwierzęcia, która skrzy się w blasku zachodzącego słońca. Nie wiedząc o tym idę dalej, wyczuwając coraz to nowe zapachy. Spalona ziemia, znów zgnilizna oraz... ludzie? Kręcę łbem, zatrzymując się na kolejnym wzniesieniu. Odwracam się, żegnając tęsknym wzrokiem obraz malujący się czerwienią. Zostałabym tam, gdybym tylko mogła. Jednak nowy zapach, jaki wydzielał człowiek był jeszcze ciekawszy.
Rzucam się pędem wgłąb lasu.
Na miejscu jestem tuż przez zachodem słońca. Granatowe niebo, tak puste, aż prosi się o małe, świecące kropeczki. Nie dzisiaj, kochane. Nie teraz. Tylko... jak ICH podejść? Wokół ogniska, które rozpalili przede mną, siedzi kilku rosłych mężczyzn. Rozglądam się białymi ślepiami, będąc schowana między zaroślami. Gdyby nie moje kilku kolorowe umaszczenie, szybko i łatwo rzucające się w oczy (a najbardziej rozpadające się fragmenty bieli na grzbiecie i ogonie), już dawno byłabym o wiele bliżej, przysłuchując się ich rozmowie, z której i tak zapewne nic bym nie zrozumiała. Jednak, jak głupia, skradam się do paleniska modląc się do Asterii, by mnie nie zauważono. Wydaje z siebie głuchy pisk, gdy dostaję w łapę butelką, którą któryś z nich rzucił do tyłu. W mgnieniu oka wtapiam się w tło, wstrzymując tym samym oddech. Odejdź... Odejdź... - szepcze do siebie głowiąc się, co powinnam zrobić w razie gdyby mnie znaleźli. Uciec? Nie. Podjęliby się pogoni za mną. Zaatakować? Nie. Nie znam ich umiejętności, ni broni, jaką się posługują. Więc... Zostało mi tu siedzieć w bezruchu i błagać o cud?- Chodźcie tu!
Ze zdziwieniem stawiam uszy na sztorc i unoszę łeb. Zrozumiałam? Jakim cudem mogłam zrozumieć, jeżeli to drugi raz, kiedy słyszę ich język? Patrzę przed siebie. Dwunożni zabrali ze sobą długie, metalowo-drewniane... coś i wolnym krokiem zaczęli się oddalać. Jeden z nich z niedużego naczynia wylał w ognisko wodę, po czym ruszył z towarzyszami. Mam za dużo pytań, za dużo stwierdzeń i domysłów. Czy był to znak od Asterii, iż źle postąpiłam?
Nie chcę wiedzieć.
To już nie ważne.
Droga powrotna ciągnie mi się nieubłaganie długo. Jak gdyby te kilka godzin miało wpływ na tak wielki wzrost roślinności, przez którą włóczę się po nieznanych mi drogach nie mogąc odnaleźć tej właściwej. Wpatruję się w niebo, jakby miało mi pokazać w którą stronę mam iść. Gwiazdy dziś nie skrzą się wesoło na niebie. Zapomniałam o moim zadaniu, które wykonuję odkąd się narodziłam. Klnę na siebie w myślach, przedzierając się przez bujną roślinność, nadal nie mogąc odnaleźć drogi na terytoria stada. Robię od czasu do czasu postoje, podnosząc łeb, by wyłapać w którą stronę powinnam ruszyć. Czyżbym zbłądziła? Nie, nie może być! Ja, Aerin, posłanka Asterii, zgubiłam się w lesie! Cóż za ironia! Z ciężkim westchnięciem ruszam nieznaną mi drogą w nadziei, że może w końcu doprowadzi mnie do domu. Po godzinie tułania się po lesie w końcu dostrzegam znajomą mi polanę, na której ciągle przebywamy. Ciesząc się w duchu opadłam pod głazem na uboczu, układając wygodnie pysk na łapie. Szaro-biała kula, którą wytworzyłam, otuliła moje ciało przeraźliwie zimnym powietrzem, lecząc moje zmęczenie. Puls spadł, jest niemal niewyczuwalny. Utrata świadomości powinna zaraz nadejść, jednak przed tym wysyłam w niebo kilka gwiazd, by Asteria wybaczyła mi błędy, popełnione dzisiejszego dnia.
Zasnęłam z uśmiechem, nie czując już niczego.
________________________________________
To mój pierwszy raz, gdy napisałam tak długie opowiadanie. Tym samym traktuję to jako pewne "zadanie" na pełnoprawnego nocnego strażnika, jednak nie mnie jest oceniać. Zaczęłam pisać to rok temu. Postanowiłam dokończyć, by nie kurzyło się w roboczych. Skrawki można było spotkać na innych blogach, w których brałam udział.
Tytuł zapożyczony od: BMTH - Follow you
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz